Skip to main content

Nagłe zerwanie relacji bez poinformowania o tym drugiej strony zyskało w ostatnich latach nową angielskojęzyczną nazwę, ghosting. Terminu tego używa się zwykle w odniesieniu do relacji osobistych, ale nie tylko. W HR-rze oraz branży rekrutacyjnej od jakiegoś czasu funkcjonują terminy: candidate ghosting (znikający kandydat)oraz recruiter ghosting (znikający rekruter). Dziś przyjrzyjmy się pierwszemu z tych zjawisk, czyli znikającym w czasoprzestrzeni kandydatom. Candidate ghosting to nic innego jak rozpłynięcie się kandydata w eterze, czyli nagłe i całkowite urwanie kontaktu bez żadnej informacji z jego strony.  

Tu jedna ważna uwaga: poinformowania rekrutera o wycofaniu się nie należy mylić z podaniem przyczyny rezygnacji. O ile to pierwsze (informacja) jest wyrazem profesjonalnego podejścia i szacunku do drugiej osoby, to drugie (podanie powodu) jest jedynie kwestią wyboru i nie świadczy o braku kultury. Innymi słowy, można dać znać rekruterowi o rezygnacji z procesu bez tłumaczenia się w jakikolwiek sposób i takie zachowanie jest w porządku. Kiedy jednak kandydat ni stąd, ni zowąd po prostu całkowicie przestaje odbierać telefon i odpisywać na wiadomości, wtedy mamy do czynienia z ghostingiem.

Tak jak w kontaktach osobistych każdy ghosting jest egoistyczną i niekulturalną postawą, a także wyrazem niedojrzałości „znikającej” osoby, tak samo w rekrutacji nagłe urwanie kontaktu z rekruterem świadczy o niedojrzałości kandydata. Choć być może z punktu widzenia kandydata rozpłynięcie się w powietrzu pozostawia po jego osobie co najwyżej znak zapytania i tajemnicę, tak naprawdę owa zagadkowa pustka to istotna informacja, którą dana osoba wysyła rekruterowi i firmie zatrudniającej. Interpretacji może być wiele i żadna z nich nie jest dla kandydata korzystna: lekceważenie, podejście roszczeniowe, brak kultury, niedojrzałość, brak szacunku i tak dalej. Nawet najbardziej wypracowana marka osobista kandydata momentalnie pikuje. W dalszej perspektywie można się mocno zdziwić, że niegdyś zerwany kontakt rykoszetem uderza w jakąś przyszłą relację biznesową albo… w inną rekrutację, czasami taką, na której kandydatowi ogromnie zależy. A wystarczyłby niegdyś tylko jeden mail: „Dzień dobry, chciał(a)bym dać znać, że muszę niestety zrezygnować z procesu rekrutacyjnego. Bardzo dziękuję za poświęcony czas. Pozdrawiam, Kandydat”.

W social mediach kandydaci, zupełnie słusznie, często podnoszą kwestię porzucania ich przez rekruterów i skarżą się na brak informacji zwrotnej w procesie rekrutacji. Mają rację, bo takie sytuacje nie powinny mieć miejsca – rekruter nie tylko powinien pozostawać w kontakcie, ale powinien również przekazywać feedback. Kandydat może jednak wychodzić z założenia, że o ile rekruter jest przecież w pracy i wykonuje swoje obowiązki, o tyle on sam uczestniczy w procesie bez jakichkolwiek zobowiązań i nie ciąży na nim żadna odpowiedzialność. To alarmująca, nieodpowiedzialna postawa. Rzeczywiście, zobowiązań kandydata w sensie prawnym w rekrutacji (zwykle) nie ma, jednak pozostawienie za sobą wrażenia przedmiotowego potraktowania osób zaangażowanych w daną rekrutację nie jest dobrym pomysłem.

Co ciekawe, porzucanie przez kandydatów procesu rekrutacyjnego bez słowa zdarza się na każdym etapie – po wymianie wiadomości, po przesłaniu CV, a nawet po spotkaniu z hiring managerem. Zdarza się też, że kandydat znika jak kamień w wodę nawet po przejściu z sukcesem przez wszystkie etapy rekrutacji, kiedy to następnie w żaden sposób nie można się z nim skontaktować, by złożyć mu ofertę – ani telefonicznie, ani mailowo, ani smsowo, ani na LinkedInie.

Trzeba niestety powiedzieć, że zapadająca ze strony kandydata głucha cisza rzadko okazuje się być spowodowana poważnymi okolicznościami. Nagła choroba czy skrajnie trudne osobiste sytuacje oczywiście się zdarzają, ale praktyka pokazuje, że najczęściej delikwent „ożywa” za chwilę w mediach społecznościowych (oczywiście zwykle już w innej organizacji), a nawet… ponownie składa CV do firmy, w której rekrutację niegdyś porzucił. Zdarza się i taki scenariusz, że sam rekruter zmienia pracę i już w innej firmie spotyka się ze znanym mu z przeszłości Kandydatem, Który Zniknął. Klasyką w takich sytuacjach jest tłumaczenie się kandydatów, że przy poprzedniej okazji przestał się odzywać, bo „zrezygnował i miał dużo spraw na głowie”.

Co sprawia, że ghostujący kandydaci decydują się na właśnie taką formę rezygnacji z procesu rekrutacyjnego, skoro do bycia porządku wobec osób rekrutujących wystarczyłby już nawet krótki informacyjny mail? Zdarza się, że jest to bezrefleksyjność i pójście na łatwiznę. Bywa też, że to nieumiejętność mówienia „nie” i skrępowanie towarzyszące konieczności poinformowania drugiej strony o zmianie zdania. Czasem również powodem jest niechęć do tłumaczenia się rekruterowi, który może naciskać lub wymuszać podanie powodu (temat wart osobnego artykułu). Dla niektórych kandydatów przekazanie informacji o rezygnacji jest więc wyzwaniem ze względu na niskie umiejętności społeczne – to jednak nie jest usprawiedliwienie, bo w dorosłości każdy z nas jest odpowiedzialny za siebie i swoje zachowanie. Niestety, bywa i tak, że kandydat podchodzi do procesu rekrutacji przedmiotowo i kiedy widzi większą korzyść dla siebie gdzie indziej, nie ma skrupułów, żeby zniknąć ot tak. Tu po stronie plusów jest to, że taka osoba z dużym prawdopodobieństwem w podobny sposób traktowałaby swoich współpracowników, więc zdecydowanie lepiej nie mieć jej w swoim zespole. Wycofanie się z rekrutacji może być dla niektórych osób krępującym zadaniem, ale w każdym wypadku odpowiedzialność za to, w jakim stylu opuścimy proces rekrutacji spoczywa na nas jako kandydatach. Jeśli kusi nas, żebyśmy zniknęli bez słowa, przemyślmy to raz jeszcze. Może właśnie ta sytuacja jest świetną okazją do potrenowania asertywności, do zmierzenia się z trudniejszą sytuacją interpersonalną bądź, po prostu, do potraktowania kogoś fair. Zyska na tym i nasza marka osobista, i samopoczucie.

Kasia Zybała